Jak to wyglądało po kolei czyli trasa ze Świnoujścia na Hel dzień po dniu część 1.

Zmieniłem miejsce startu ze względu na sobotnie perypetie i ostatecznie ruszałem z Łodzi do Kutna i dalej bezpośrednim pociągiem do Świnoujścia. 

Suszarnia na stacji Łódź Żabieniec

Niestety brak wagonu restauracyjnego w pociągu Suwałki – Świnoujście pozbawił mnie możliwości skorzystania z oferty Warsu i musiałem korzystać z własnego prowiantu. 

Do Kutna pojechałem Łódzką Koleją Aglomeracyjną i już na stacji Łódź Żabieniec przeżyłem stres bo ilość rowerzystów była dużo większa niż pozostałych pasażerów i miejsc na rowery w pociągu. Jednak dzięki miłej postawie kierownika pociągu wszyscy znaleźli miejsce i tym miłym akcentem zaczęła się moja przygoda.

Na rynku w Kutnie

W Kutnie miałem sporo czasu do odjazdu kolejnego pociągu i postanowiłem zjeść obiad i zrobić zapasy na kolację i pierwszy odcinek po dojeździe do Świnoujścia. Postawiłem na pizzę, której połowę zjadłem na miejscu, a resztę zabrałem do pociągu. Do tego dokupiłem jeszcze wodę na drogę i pozostało tylko liczyć na punktualność PKP.

Niestety pociąg przyjeżdża opóźniony 20 minut i do tego w międzyczasie przez pomyłki pani zapowiadającej pociągi pasażerowie krążą między peronami.

W pociągu okazuje się, że wszystkie wieszaki na rowery są zajęte i brakuje jesz co najmniej trzech . 

Miejsce parkingowe w pociągu.

Ostatecznie swój rower instaluję w szerokim przejściu naprzeciwko wieszaków i ruszam na poszukiwanie miejsca siedzącego. Z tym idzie już sprawniej mimo, że moje miejsce jest zajęte. 

Miejsca już zajęte są.

Jednak ustalam z innymi podróżnymi, tez rowerzystami, że nie będziemy już się przesiadać zgodnie z biletami i zajmujemy dowolne miejsca.

Podróż mija w miłej rowerowej atmosferze, bo okazuje się, że kilka osób jedzie do Świnoujścia z zamiarem przejazdu ta trasą co ja. Niestety maja zaplanowane noclegi i ruszają dopiero następnego dnia. Mi zostaje tylko mieć nadzieję, że dotrzemy do planowo i ruszę na trasę jeszcze przed zachodem słońca. Sprawdzam pogody z nadzieją, że się nie sprawdzą, bo zapowiadane są wieczorne burze.

Do Szczecina nadrabiamy opóźnienie i jest nadzieja na szybki start na trasę po dojeździe pociągu do stacji końcowej. Rezygnuję tym razem z wizyty na granicy Polsko – Niemieckiej by zaoszczędzić  przynajmniej godzinę i przeznaczyć ją na nocna jazdę.

Deszcz powitalny

Do Międzyzdrojów pociąg wjeżdża jeszcze w upale, a ja szykując swój strój do jazdy pytam wsiadających pasażerów jak jest na zewnątrz, bo klima w pociągu nie oddaje warunków poza wagonem.

Za Międzyzdrojami dopada nas burza i oberwanie chmury i do Świnoujścia wjeżdżamy już w deszczu zgodnie z prognozami. Postanawiam ruszyć bez względu na pogodę i po przejechaniu około 90 km zrobić przystanek, przebrać się w suche ciepłe rzeczy i odpocząć około dwie godziny.

Jeszcze tylko pamiątkowa fota na starcie i w drogę.

Postój i sen zaplanowałem w modelowym miejscu odpoczynku rowerzystów za Pogorzelicą

Przede mną pierwsza nocna jazda i nawigacja po szlaku Euro Velo 10 przy użyciu Locus,a skonfigurowanego dzięki @WujTom. Przy okazji też test oświetlenia w terenie i na dłuższym dystansie. Na testy idzie mój stary Convoy S2+, bo zamówiony zbyt późno Prox jest jeszcze w drodze do paczkomatu.

Uruchamiam Locusa i nawigację po śladzie GPX i jadę tropem kolegi, który wyruszył na trasę już w piątek, ale zachowuję czujność, której mu zabrakło i w wyniku pomyłki do Kołczewa Jechał krajówką. Deszcz pada mniej intensywnie, ale nie ustaje. Początek trasy znam i kręcę żwawo puki jeszcze jest dzień. Do Międzyzdrojów dojeżdżam jeszcze za dnia i tu już włączam oświetlenie. Jednak jazda podczas zmierzchu, kontrola Locusa i wpatrywanie się nawierzchnię powoduje, że średnia prędkość ciągle maleje.

Czas załączyć oświetlenie.

Jeszcze tylko mniej znany mi odcinek lasu za Międzyzdrojami z podjazdem i wracam na asfalt, który kieruje mnie bliżej Bałtyku na znane tereny. Deszcz ustaje na chwilę, by później wrócić  z większą intensywnością . Staram się jednak jechać i tylko kilka razy w miejscowościach uciekam pod dach by sprawdzić rower i trasę. W połowie odcinka, w Międzywodziu robię dłuższą przerwę pod sklepem gdzie uzupełniam bidony i wlewam w siebie sok pomidorowy. Przy okazji od lokalsów dowiaduję się, że to najlepszy sklep w okolicy (chyba dlatego, że jest czynny w nocy).


Z przystankami docieram do Niechorza gdzie robię szybką fotkę przy latarni niechcący płosząc kogoś w zaparkowanym samochodzie. Jednak po dotychczasowym odcinku i kilku spotkaniach oko w oko z dzikimi bestiami w postaci kotów, lisów i saren nie robi to przynajmniej na mnie wrażenia. Niezwłocznie mimo deszczu ruszam na ostatnie 25 km do miejsca noclegu z nadzieją na działającą ładowarkę i miejsce pod wiatą.
Średnia idzie w górę, bo opanowałem już Instrukcje Locusa i nocną jazdę, a oznakowanie szlau i szutrowa nawierzchnia mimo deszczu pozwala się rozpędzić. Niestety kilka kilometrów przed celem czuję uderzenie i coś turla się po drodze. Zatrzymuję się i z pomocą czołówki sprawdzam rower i penetruję drogę i okolicę. Nic nie potrąciłem, nic nie zgubiłem i uznaję temat za zamknięty po analizie nawierzchni gdzie co jakiś czas trafia się większy kamień niż kruszywo z drogi lub jakiś drewniany kołek.

Niespodziewanie dojeżdżam do wiaty lawirując w lewo i w prawo pomiędzy ogrodzeniami jednostek wojskowych. Jest tam już co prawda ktoś, ale miejsca dla mnie nie zabraknie. Dowiaduję się jednak, że ładowarka pod wiatą nie działa i bezskutecznie próbuję skorzystać z własnego awaryjnego powerbanka, ale ten też nie działa. Zapisuję przebytą trasę, by kolega wiedział dokąd dotarłem i około 3:00 kładę się spać na ławce. Po chwili muszę zmienić ubiór, bo  jakieś złośliwe mieszki próbują dostać się do mnie wszelkimi sposobami. Wchodzą do ucha i nosa oraz atakują oczy i każdy odkryty kawałek ciała. Ubieram czapkę i komin oraz rękawiczki i jak fantomas zasypiam (za kilka dni dowiem się, ze zasypiam tylko ja, a towarzysz pod wiatą już nie…).