Etap 3 dzień 4 – jedziemy, jedziemy i jemy

Poprzedniego dnia wydawało nam się, że idziemy na rekord trasy. Piękna pogoda, a nawet upał nie sprzyja szybkiemu pedałowaniu więc rekord wyprawy zrobiliśmy jednak wynik nie utrzymał się długo. Plan był taki, by ruszyć możliwie szybko jak tylko uda się wstać.
Co tam ciekawego jest do zobaczenia.


Prowizorka jest najtrwalsza.
Do czołgu nawet się nie zbliżaliśmy bo ruszyliśmy dopiero z miejsca noclegu i kręciliśmy kilometry w obawie przed nadciągającymi chmurami. Plan był taki żeby dojechać do Terespola i zatrzymać się dopiero na śniadanie. Jedziemy pustymi drogami i docieramy do śpiącego jeszcze Terespola.

Ta ciekawostka to czołg T34.

Wiadukt i widok z niego na drogę do granicy.
Miasto wita nas nieco ładniejszą aurą i zamkniętymi sklepami. W jedynym otwartym nie ma jeszcze pieczywa… Czekamy grzecznie chwilę na dostawę z piekarni i ruszamy skrótami na południe. Zaoszczędzamy przy wyjeździe z miasta na dystansie, ale musimy przenosić rowery nad barierami przy drodze bo z naszej strony nie da się w jechać na drogę, którą chcemy jechać.

Jedziemy wzdłuż granicy.
Droga do Sławatycz jest pusta, ale jakość asfaltu nie pozwala na szybką i przyjemną jazdę. Wytrwale pedałujemy w kierunku Włodawy obserwując po lewej stronie słupki graniczne. Pogoda jest gorsza niż dnia poprzedniego, ale dzięki temu mobilizuje nas do ciągłego pedałowania. Dłuższy odpoczynek będzie w porze obiadowej dopiero we Włodawie.

Infrastruktura szlaku Gren Velo.

W Lisznej krótki postój na MOR przy schronisku. Wszystko pozamykane. Przez okno widać tylko jedną wielką salę ze starymi łóżkami szpitalnymi i sienniki. Prawdopodobnie schronisko jest czynne sezonowo więc to dobry pomysł by szlak rowerowy biegł tędy.

Schronisko jak opuszczony szpital psychiatryczny.

Jedną z okolicznych atrakcji są wieże widokowe ulokowane przy szlaku rowerowym. Niestety nie wszyscy potrafią uszanować takie miejsca i z wieży roztacza się widok na śmietnisko. Jak zwykle wykonanie było wzorowe bo finansowane ze środków EU, ale utrzymanie infrastruktury już kuleje. 

Ruch na drodze jest praktycznie zerowy. Szkoda, że ścieżki rowerowe takie jak w tym miejscu nie zostały zbudowane przy ruchliwych odcinkach dróg gdzie roweżyści muszą na jezdni walczyć o życie z TIRami. Czasem mija nas też ekologiczny pojazd zaprzęgnięty w koniki.

Chwila przerwy na pogaduszki z rowerzystą jadącym z naprzeciwka. Wymiana informacji o trasie i celu podróży. Najważniejsze dla nas jest to, że we Włodawie w Kawiarni Centrum można smacznie i tanio zjeść obiad. Pędzimy więc piękną asfaltową ścieżką by jak najszybciej dojechać na przerwę obiadową.

Docieramy do Włodawy – miasta trzech kultur. Pogoda wyraźnie się poprawia więc zdejmujemy kolejne warstwy ubrań. Szybko odnajdujemy kawiarnię Centrum z polecanym dobrym jedzeniem. Próbujemy różnych potraw w tym kalafiorowej zupy dnia – taniej jak barszcz. Zamawiamy też miejscowy przysmak forszmak i tradycyjny schabowy z frytkami.

We Włodawie nadarza się okazja by zrobić zakupy w księgarni. Uzupełniamy zasoby map i możemy ruszać dalej na południe. Po drodze czeka na nas kolejny trójstyk na który musimy trochę zboczyć. Papierowe mapy zakupione w księgarni przydadzą się zwłaszcza tuż przy granicy gdzie sieć komórkowa i nawigacja jest bezużyteczna.

Do trójstyku docieramy przez krzaki i okrężną drogą bo oznaczenie dojścia do tej atrakcji nie jest oczywiste. Po chwili odpoczynku i pamiątkowych zdjęciach wracamy na trasę pedałując do upatrzonego noclegu w Dubience.

Pogoda wprost wymarzona do jazdy, bo nie pada deszcz i temperatury zrobiły się umiarkowane. Kręcimy więc spokojnie podziwiając po drodze znaną nam już infrastrukturę Gren Velo. Wrażenie robią na nas placówki Straży Granicznej – najnowsze i najbardziej okazałe w okolicy.

W Dorohusku zyskujemy nowych kolegów, których wspomagamy zapalniczką. Podziwiają nasze dokonania rowerowe delektując się złocistym napojem przy sklepie. Oferują nam nawet pomoc w poszukiwaniu noclegu. Jedziemy jednak dalej zgodnie z podjętą wcześniej decyzją.

Nasz dzisiejszy cel.
Tuż przed zachodem docieramy do Dubienki do znanej już Mateuszowi kwatery. Postura właścicielki nie pozostawia wątpliwości, że tu będzie można dobrze zjeść. Czeka na nas najpierw kąpiel, a później obiadokolacja i deser. Dostajemy też prowiant na śniadanie.

Ciężki dzień nagrodzony miłym przyjęciem przez właścicielkę kwatery. Warunki skromne ale wszystko co jest niezbędne do odpoczynku po całym dniu jazdy. Polecamy szczerze jak ktoś będzie w okolicy. 

Razem wyszło ponad 150 km