Etap 3 dzień 6 z Dołhobyczowa do Horyńca

Po pożywnym śniadaniu i upragnionej jajecznicy ruszamy głównymi drogami kierując się na Witków. Droga numer 844 prowadzi do granicy, ale ruch nie jest wielki. My jedziemy wgłąb kraju korzystając z kiepskiego asfaltu, bo wyczerpaliśmy już limit szutrów na tym etapie.

Wszystko wskazuje na to, że nie zginiemy z pragnienia w przyszłym roku.

Witków mijamy nawet go nie zauważając.

Przemykamy kiepskimi, ale pustymi drogami mijając bokiem okoliczne wsie. Na razie jedzie się dobrze, bo pogoda umiarkowana więc nawet nie trzeba zdejmować ubrać założonych rano. Wiaterek tylko czasami utrudnia zamiast pomagać pedałować. Nogi już nie są tak świeże jak na początku wyprawy, więc pedałujemy dostojnie starając utrzymać tempo jazdy.
Zaczynają się góreczki.
Brak wiosek i sklepów zmusza nas do ciągłej jazdy i podziwiania krajobrazów. Maćka kolana i achillesy dają już coraz mocniej znać, że jedziemy już prawie tydzień. Na szczęście naszym dzisiejszym celem jest uzdrowisko Horyniec i będzie można skorzystać z jego dobrodziejstw.
Krzyż chłopskiej doli.
Magda ma nawet swoją wioskę.
Droga przyjemna do jazdy, ale nie obfituje w atrakcje turystyczne. Mały ruch jest chyba nagrodą za męki na szutrach w poprzednich dniach. Każdy z nas jedzie własnym tempem i tylko po drodze spotykamy się na przystankach pod sklepem lub na newralgicznych skrzyżowaniach. Na jednym z takich przystanków zjadamy drugie śniadanie przy sklepie. Dzięki jednej butelce Tatry możemy spokojnie zrobić zakupy zostawiając rowery pod opieką miejscowego przewodnika.
Śniadanie „mistrzów”…budowlanych…

Dowiadujemy się czy droga, którą chcemy jechać nadaje się dla naszych rowerów. Przy okazji poznajemy historię okolicznych rejonów od tych prehistorycznych przez czasy wojny po współczesne wydarzenia. Dowiadujemy się o skamieniałych drzewach wykopanych przy budowli terminala. O czołgu wyciąganym z bagien i o największym gospodarstwie rolnym w okolicy.

Droga przez mękę.

Mijamy w oddali widoczny terminal na przejściu granicznym Hrebenne. Droga przez mękę już się skończyła i na pocieszenie wjeżdżamy w leśne tereny z pięknymi asfaltami i praktycznie bez ruchu samochodowego. Witamy się już z województwem podkarpackim i gminą Horyniec Zdrój. Nawet leśne drogi z zakazem ruchu samochodów są tu asfaltowe i piękne. Zapewne dlatego, że musiały być budowane przez leśne bagna.

Mijamy się kilka razy z rowerzystami na góralach, ale jedziemy różnymi tempami i nawet nie rozmawiamy ze sobą. Interesuje nas tylko cel podróży czyli jakiś spokojny nocleg w Horyńcu i coś ciepłego do jedzenia. Ostatecznie najpierw trafiamy do centrum na pizzę i tam spokojnie przy posiłku szukamy noclegu w internecie. Wybieramy Gościniec pod lasem gdzie dostajemy ładny pokój i zamawiamy śniadanie rano przed wyjazdem.

Okolice witają nas bagnami.
Uzdrowisko żyje własnym życiem: potańcówki przy ognisku i kapeli, spacerujący kuracjusze, basen i dom uzdrowiskowy z sauną i zabiegami. Maciek zażywa kąpieli na pływalni i wygrzewa się w saunie, a Mateusz relaksuje w pięknej kawiarni w centrum Horyńca. Mati podejmuje decyzję, że jutro robi ostatni odcinek do Przemyśla i wraca do pracy.
Przebieg nie powala, ale po 6 dniach 78 km daje już w kość.